Jako już dojrzałe małżeństwo z dwudziestoletnim stażem podjedliśmy decyzję o adopcji dziecka. Decyzja ta zrodziła się z tego powodu, że jesteśmy sami, ale nadal mamy w sobie dość siły, by dać komuś radość i podzielić się sobą z innymi.

Wydawało nam się, że jest tak dużo dzieci samotnych i opuszczonych, iż znalezienie dziecka opuszczonego i przeprowadzenie procesu adopcji potrwa sprawnie. W tym celu wykonaliśmy trochę telefonów, trochę poczytaliśmy, by w końcu udać się do najbliższego ośrodka adopcyjnego podległego Kuratorium Oświaty. Tam zostaliśmy umieszczeni na liście osób oczekujących, prowadzono z nami szkolenia i rozmowy.

Po kilku miesiącach zostaliśmy zakwalifikowani jako rodzina zdolna do przyjęcia dziecka. Jednak okazało się, że nasze marzenia o dziecku nie mogą być zrealizowane ze względu na brak dzieci do adopcji. Kilka razy obiecywano nam, że to już, a potem się okazało, że nic z tego nie wyszło. W odpowiedzi słyszeliśmy, że coś tam się wydarzyło, że na coś tam musimy poczekać i że nie ma dzieci. W końcu dowiedzieliśmy się o ośrodku adopcyjnym prowadzonym przez „ciocię Kasię” w Żmiącej koło Limanowej. Wykonaliśmy telefon i umówiliśmy się na pierwsze spotkanie.

Z dużym niepokojem i z drżeniem serca jechaliśmy na miejsce. W drodze snuliśmy domysły, jak to wszystko wygląda, jak zostaniemy odebrani przez zamieszkałe tam dzieci i jak nas przyjmie do tej pory znana nam tylko z nazwiska – dyrektor ośrodka. Przed południem w sobotni poranek dotarliśmy do Żmiącej. Samo miejsce i budynek wraz z otoczeniem zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Po wyjściu z samochodu zostaliśmy otoczeni przez gromadę dzieci. Wszystkie chciały nas witać, były zaciekawione. Nasze serca mocno zbiły. Pojawiło się w nas nagle mnóstwo emocji. Po kilku chwilach poznaliśmy ciocię Kasię. 

W krótkiej rozmowie zostały nam przedstawione zasady obowiązujące na terenie domu w Żmącej i potem tak naprawdę zostaliśmy już z dziećmi. Upajaliśmy się bezpośrednim kontaktem z nimi. Tak minął nam cały dzień. Bez ograniczeń mogliśmy przebywać z dzieciakami, poznawać ich i bawić się z nimi. Wspólnie z dziećmi zjedliśmy obiad i modliliśmy się wieczorem. Było cudownie. I właśnie już przy pierwszej wizycie w Domu w Żmiącej naszą uwagę przykuło kilkoro dzieci, które wiekowo spełniały nasze oczekiwania. Również zwróciliśmy uwagę, że z tej grupki, dwoje dzieci bardziej lgnie do kontaktu z nami. Wieczorem, gdy „nasze dzieci” poszły już spać, pojechaliśmy do domu do siebie. Wcześniej umówiliśmy się z Panią Kasią na kolejny przyjazd do Żmiącej. 

Wracaliśmy zachwyceni tym, co przeżyliśmy w czasie pobytu w ośrodku. Byliśmy pewni, że trafiliśmy we właściwe miejsce. Mogliśmy zweryfikować nasze myślenie o adopcji i kontakcie z dzieckiem w sposób bezpośredni. Nie wychodziliśmy z zachwytu dla prowadzącej domi i całego zespołu tam pracującego. Nie mogliśmy się nacieszyć i wzajemnie opowiadać o panujących w domu zwyczajach i zachowaniach dzieci tam przebywających. Mieliśmy mnóstwo przemyśleń i refleksji. Z niepokojem oczekiwaliśmy na koniec tygodnia, by znowu pojechać do Żmiącej.

Było wczesne lato 2000 roku. Po drugim lub trzecim pobycie zapadła decyzja, by zostać w Żmiącej na noc. Już wtedy dużo czasu spędzaliśmy z dwójką dzieci. Tak się złożyło, że szczególnym zainteresowaniem darzyło nas dwoje dzieci, a my też odwzajemnialiśmy to zainteresowanie. To z nimi bawiliśmy się, graliśmy w gry, kąpaliśmy się w basenie czy chodziliśmy na wycieczki. Między nami powoli rodziła się więź. Bardzo staraliśmy się zdobyć zaufanie dzieci. Rozważaliśmy adopcję jednego dziecka, ale nie wiedzieliśmy, które ma zostać z nami na zawsze. 

Zadziwiające było, to, z jakim spokojem do całej sytuacji podchodziła znana już nam ciocia Kasia. To dzięki niej po kilkukrotnych pobytach mogliśmy zabrać „nasze dzieci” na dłuższą kilkugodzinną wycieczkę poza dom w Żmiącej. Byliśmy szczęśliwi, że możemy z dwojgiem dzieci pojechać na lody do oddalonego o kilkanaście kilometrów Nowego Sącza, że możemy wziąć za rękę dzieci i pokazać im różne ciekawe miejsca w Nowym Sączu i w Krynicy. Po następnych kilku wizytach z dwojga dzieci została jedna pociecha. To temu naszemu dziecku poświęcaliśmy najwięcej czasu, zabiegaliśmy bardziej o jego względy. Był to śliczny 9-letni chłopczyk o imieniu Jakub. Wtedy też bliżej poznaliśmy zasady adopcji stosowane w ośrodku, do którego należał Dom w Żmiącej. Nasze dokumenty z Ośrodka podległego Kuratorium trafiły do Żmiącej.

Formalnie rozpoczęliśmy się starać o adopcje naszego Jakuba. Odbyliśmy wiele rozmów z pracownikami ośrodka. Nasze dane zostały weryfikowane w miejscu zamieszkania. Byliśmy gotowi na przyjęcie synka do domu. Końcem wakacji mogliśmy zabrać Jakuba do siebie na kilka dni. Było to dla nas duże przeżycie. Przygotowaliśmy dla niego pokój i trochę zabawek. W końcu nadszedł dzień, kiedy mogliśmy się cieszyć obecnością naszego dziecka w naszym domu. Spędziliśmy w nim kilka pięknych i niezapomnianych dni. Wspólne zabawy, jazda na rowerach, odwiedziny u babci i zakupy to było, to na, co długo wyczekiwaliśmy i co sprawiało Kubie wiele radości. Jego buzia nieustannie się uśmiechała.

Kiedy wspólnie zasypialiśmy, czytaliśmy bajki i stopniowo poznawaliśmy, na czym polega upór dorastającego syna. Cieszyliśmy się jego obecnością, patrzyliśmy, jak śpi, słuchaliśmy jego nocnego gadania. Cały czas też mieliśmy wsparcie cioci Kasi. W każdej chwili mogliśmy do niej zadzwonić i prosić o radę. Dla nas było to bardzo ważne. Wiedzieliśmy, że u Kuby może nadejść bunt, niezrozumienie sytuacji i opór. 

Po kilku dniach czas wakacji się kończył i zawieźliśmy Jakuba do domu w Żmiącej. Wtedy już byliśmy przekonani, że chłopiec zostanie z nami na zawsze. Tak też się stało. W niedługim czasie przy kolejnej wizycie w ośrodku zostaliśmy poproszeni do odrębnego pokoju i tam w obecności cioci Kasi i Donaty, wujka Janka, nasz Jakub poprosił, abyśmy zostali jego rodzicami. Było cudownie. Był uroczysty obiad, było ciasto. Było wzruszenie i ogromna radość. Równocześnie podpisaliśmy przygotowane wnioski do Sądu o formalną adopcję. Po wizycie w Sądzie w Krakowie Kuba mógł z nami zamieszkać. Już na zawsze. Jeszcze przed końcem roku mogliśmy zakończyć proces adopcji.

W naszych sercach panowała radość. Święta Bożego Narodzenia świętowaliśmy we trójkę. Nasz synek powoli adaptował się do nowej szkoły i nowej klasy. Poznawał koleżanki i kolegów, a także naszą rodzinę i przyjaciół. W naszym domu zrobiło się głośno. Wiele czasu w ciągu tygodnia spędzaliśmy na naukę w domu. Kuba robił duże postępy w nauce. Soboty i niedziele spędzaliśmy na zwiedzaniu Polski i beztroskich spacerach po lasach i górach. W chwilach trudnych w naszych relacjach z Jakubem pomocą służyła ciocia Kasia. Otuchę stanowiła też codzienna wspólna modlitwa wyniesiona z domu w Żmiącej.

Tak mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Wspólnie z naszym synkiem przeżyliśmy sporo lat. Kuba stał się dorosłym mężczyzną. Dał nam wiele radości i nadał sens naszemu życiu. Napędzał do działania i motywował do pracy. Przez minione lata staraliśmy się, aby nie został przez nikogo skrzywdzony. Staraliśmy się nauczyć go życia, poznawania świata i ludzi, a także odróżniania dobra od zła.

Obecnie nasz syn ukończył 21 lat. Jest bardzo samodzielny. Pracuje, uczy się, rozwija swoje zainteresowania i nawiązuje znajomości. Ma swój krąg przyjaciół i znajomych. Jesteśmy spokojni o jego przyszłość. Ufamy, że sam będzie kierował swoim życiem i korzystał z jego uroków. Jesteśmy dumni z naszego Jakuba.

Ostatnie 12 lat naszego życia, zawdzięczamy ludziom takim, jak pani Kasia i pan Jan Mader oraz cały zespół współpracowników z Ośrodka Adopcyjnego na Rajskiej w Krakowie. To oni stworzyli i zorganizowali w Krakowie i w Żmiącej miejsca, gdzie dzieci od tych najmłodszych do starszych mogą przebywać otoczone troskliwą opieką. Ludzie tacy jak my pragnący spełnić swoje marzenia o macierzyństwie, a z różnych względów niemogący zrealizować tego w naturalny sposób, mogą zrealizować je właśnie w tych miejscach. 

Już w dorosłym życiu naszego syna pojawiły się trudne chwile związane z jego dzieciństwem. Jesteśmy jednak przekonani, że dzięki lekcji, której udzielił nam ośrodek i pomocy pracownikom udało się rozwiązać pojawiające się napięcia. Kiedy z różnych mediów i publikatorów, a także z otoczenia dobiegają informacje o zdarzeniach związanych z sytuacją dzieci opuszczonych i pozbawionych ciepła, nasuwa się pytanie „dlaczego nie można stworzyć takich miejsc jak na Rajskiej w Krakowie więcej?”. Bo przecież dzięki takim ludziom jak pani Kasia i pan Jan Mader można pomóc opuszczonym dzieciom, a zarazem spełnić marzenia o macierzyństwie dla wielu rodzin. My właśnie jesteśmy tego przykładem.

Ze względu na dobro naszego synka, nie podajemy pełnych danych naszej rodziny.


Wesprzyj nasze działania dokonując

wpłaty na rzecz Fundacji Dzieło Pomocy Dzieciom

Wesprzyj Fundację szybkim przelewem lub BLIKiem




Wpłaty realizowane przez Przelewy24


Wesprzyj Fundację szybkim przelewem lub BLIKiem